Badanie Vegatestem, wieloletni specjalista

jelJuż niebawem w sprzedaży nowa książka Olgi Jelisejewej!

W jakim celu napisała Pani cykl książek o pochodzeniu nowotworów?

Zadam Panu pytanie: jak często zastanawia się Pan nad swoim zdrowiem? Jeśli cierpi Pan niestety na jakieś choroby, to powie Pan, że całkiem często. Jeśli zaś jest Pan zdrowy (lub przynajmniej uważa się za takiego), to najprawdopodobniej uśmiechnie się i powie, że w czasie sezonowej epidemii grypy.

   

 

Chyba jak większość ludzi...

Owszem, zarówno w pierwszym jak i w drugim przypadku ludzi interesuje zazwyczaj sposób, przy pomocy którego można się wyleczyć lub zapobiec chorobie. Mało kto jednak zastanawia się nad przyczynami wywołującymi ciężkie stany.
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że „świat zwariował”. Z każdym rokiem pogarsza się sytuacja ekologiczna, nasilają się obciążenia emocjonalne i fizjologiczne – odgrywają tu rolę stresy i pragnienie bycia na czasie oraz po prostu konieczność przeżycia w betonowej dżungli. Nieuniknionym skutkiem tego wszystkiego jest słabnięcie odporności. To jednak jeszcze pół biedy. Najważniejsze niebezpieczeństwo zagrażające współczesnemu człowiekowi polega na tym, że wiele chorób, które wcześniej występowały jedynie w określonych regionach, tak zwanych „egzotycznych”, zaczyna przystosowywać się do wcześniej nieswoistych dla nich warunków. Rezultatem tego są przypadki ciężkich schorzeń przechodzących w stany przewlekłe, nierzadko kończące się zejściem śmiertelnym.

Czy w dobie migracji ludności można jeszcze mówić o chorobach egzotycznych?

Często trudno jest rozpoznać czynniki wywołujące takie choroby, szczególnie w ramach tradycyjnego podejścia głoszącego, że takie schorzenia u nas nie występują. Niestety wielu lekarzy kategorycznie odmawia spojrzenia na sprawy pod kontem nieco odmiennym od tego, do którego przywykli. Przecież znacznie łatwiej jest działać w oparciu o dogmaty minionych dziesięcioleci. Możliwe, że w takim przypadku diagnoza będzie nie całkiem właściwa (żeby nie rzec błędna!), za to metoda leczenia będzie sprawdzona i zaakceptowana. Pacjent otrzyma to co otrzymywały setki tysięcy ludzi przychodzących przed nim – standardowy cykl terapii, który być może pomoże mu wyzdrowieć.
Z tego typu podejściem sama się spotkałam. Kiedy miałam 38 lat postawiono mi diagnozę „stan przedrakowy”. Po takich słowach trudno mi było mieć nadzieję na cokolwiek. Jednak szczęśliwy zbieg okoliczności zetknął mnie z ludźmi praktykującymi starą metodę oczyszczania organizmu. Spotkanie to zmieniło całe moje życie. Przy pomocy tej metody „na nowo się urodziłam”. Lecz odzyskując zdrowie i siły postanowiłam nie zatrzymywać się na tym co osiągnęłam i podjęłam głębokie studia nad naturą chorób onkologicznych. W pierwszej kolejności interesowały mnie przyczyny ich pojawienia się, a następnie środki i metody diagnostyczne oraz lecznicze.

Czy udało się Pani wprowadzić swe plany w czyn?

W 2000 roku utworzyłam „Ośrodek Metodyczny Jelisejewej”, w którym pracują lekarze będący fachowcami z zakresu metod diagnostycznych, leczniczych i oczyszczających organizm. Do naszego ośrodka przychodzą pacjenci, którzy stracili już nadzieję, ludzie którzy chcą ustalić prawdziwą naturę swych chorób. Nikomu nie odmawiamy pomocy wypracowując w każdym przypadku odrębne indywidualne podejście.
Poza tym dzięki usilnym prośbom pacjentów pojawiła się moja książka „Praktyka oczyszczania i regeneracji organizmu”. Następnie na podstawie uzyskanych w naszym ośrodku danych napisałam kolejną książkę - „Tajemnice nierozpoznanych diagnoz”. Z zainteresowaniem czytają ją lekarze. Pomogła ona wielu ludziom w ustaleniu właściwej diagnozy i pokonaniu „przeznaczenia”, a dokładniej wyrwaniu się ze szponów dogmatyzmu i formalizmu ortodoksyjnej medycyny, dzięki czemu zyskali zdrowie i radość życia.

Pani tezy na temat powstawania raka są wręcz rewolucyjne.

Po analizie danych dotyczących 200 pacjentów z diagnozą „rak” odkryłam występowanie grzybiczej struktury nowotworów złośliwych. W ten sposób narodziła się moja książka „Wczesna diagnostyka raka”.
We wszystkich przypadkach schorzeń onkologicznych u pacjentów wykrywałam jakieś obciążenia patologiczne: geopatyczne, radioaktywne, energetyczne, genetyczne lub zaburzenia biegunowości. Analiza właściwości tych obciążeń, a także możliwości samodzielnego likwidowania ich w swoim organizmie pozwoliła mi napisać książkę „Śmierć raka. Profilaktyka”.
Jak już mówiłam, staramy się za każdym razem odszukać indywidualną przyczynę powstania każdego nowotworu. Analiza rezultatów diagnostyki i leczenia pacjentów zwracających się do naszego ośrodka z diagnozami onkologicznymi, pozwoliła mi ustalić, że w 40% przypadków strukturę nowotworu stanowią grzyby, a w 60% pasożyty (helminty). W ten sposób ostatecznie potwierdziła się moja teoria infekcyjno-pasożytniczej natury ciężkich przewlekłych i onkologicznych schorzeń.

Brzmi to niezwykle kontrowersyjnie...


Ależ, Szanowny Panie, dane WHO przekonująco potwierdzają dominującą rolę czynników infekcyjnych i pasożytniczych w błędnie stawianej diagnozie „rak”. Aż trudno powstrzymać się przed bolesnym wnioskiem: ileż ludzkich żyć można było uratować wykrywając infekcję i pasożytniczą przyczynę choroby! W mojej książce „Leczenie chorób przewlekłych i nowotworowych” przytaczam szczegółowo te dane.
Uważam, że w takiej sytuacji nikt nie ma prawa siedzieć z założonymi rękoma – ani lekarze, ani pacjenci. W naszych czasach najsilniejszym i najskuteczniejszym orężem jest informacja. Im więcej wszyscy będziemy wiedzieć o naturze powstawania i rozwoju tej lub innej choroby, tym mniej szans, że damy się przez chorobę pokonać. Moje książki przeznaczone są do tego, by uświadomić ludzi i zapoznać z podstawowymi objawami zakażeń pasożytniczych oraz sposobami walki z nimi. Mam nadzieję, że każdy u kogo pojawi się taka konieczność (oby nigdy się nie pojawiła!), może znaleźć w nich odpowiedzi na swe pytania i pomóc sobie lub swym najbliższym.

Czy może Pani opisać jakiś przypadek z własnej praktyki?

37-letniej kobiecie postawiono diagnozę: rak esicy. Do zaplanowanej operacji pozostawało 7 dni. Pacjentka zwróciła się do naszego ośrodka i faktycznie wykryliśmy u niej guza, lecz składającego się z pasożytów. Zaproponowałam jej przeprowadzenie przed operacją seansów oddziaływania częstotliwościami elektromagnetycznymi charakterystycznymi dla tych pasożytów. Częstotliwości te są nieszkodliwe dla człowieka, gdyż wchodzą w zakres spektrum czynności życiowych człowieka. Po trzecim seansie z jelit kobiety zaczęły wychodzić kawałki tkanki guza. Poradziłam jej, by rozcięła kawałek i spojrzała co znajduje się w środku. Kobieta ze zdziwieniem oznajmiła, że wykryła tam nieznanego owada, który jeszcze poruszał odnóżami.

To niewiarygodne, aż trudno w to uwierzyć!

 

Musi Pan sobie uświadomić, że przyroda i pogoda ulegają zmianom, ludzie przyjeżdżają zza oceanu, stamtąd również przylatują ptaki, owady, przybywają inni roznosiciele wcześniej rzadkich w Europie mikroorganizmów wywołujących ciężkie schorzenia.

Dlaczego więc medycyna nie podejmuje stosownych kroków?

Jest to przykład skostniałego myślenia. Na przykład wenerolodzy na złożyli broń w walce z chlamydią i chcą bakterię o nazwie chlamydia trachomatis zaliczyć do zwykłej stałej mikroflory narządów płciowych. A co powiedzieć o zapaleniu płuc, zapaleniu stawów, zapaleniach mięśnia sercowego i nerek wywołanych przez chlamydię?

A co z chorobami pasożytniczymi, którym poświęca Pani dużo uwagi w swych książkach?

Oto przykład. Do pracownika naszego ośrodka (nie lekarza) dzwoni żona i płacząc prosi go o natychmiastowy przyjazd. Dopiero co wezwała do dwumiesięcznej córki karetkę. Już czwarty raz pojawia się stan ostry – astmatyczny atak kaszlu: dziewczynka dusi się, sinieje, ślini się, oczy z białkami na wierzchu, głowa odchylona, szyja i wszystkie mięśnie napięte.
Wcześniej w klinice pediatrycznej powiedziano rodzicom, że jeśli atak się powtórzy czwarty raz, to dziewczynkę zaczną leczyć hormonami, gdyż wszystkie silne antybiotyki już na niej wypróbowano. I oto nastąpił czwarty atak.
Musiałam zawstydzić pracownika i niemal tonem rozkazującym zmusić go by przywiózł dziecko do ośrodka. Przywieźli kaszlącą, duszącą się, siniejącą dziewczynkę. Szybko prowadzę diagnostykę wegetatywno-rezonansową (WRD) i wykrywam zakażenie tasiemcem karłowatym zwanym również tasiemcem szczurzym. Informuję o tym rodziców. Oczywiście oczekiwałam negatywnej reakcji ojca wiedząc, że rodzina mieszka w nowoczesnym bloku na piątym piętrze. Rzeczywiście, oburzenie było nader wielkie: „Jakie u nas mogą być szczury!?” Lecz nieoczekiwanie żona wprowadziła do całej sytuacji jasność. Opowiedziała, że przed chorobą dziewczynki do starszej córki przychodziła przyjaciółka i przynosiła ze sobą szczura. Dzieci bawiły się ze szczurkiem wpuszczając go do miednicy, w której leżały ciuszki noworodka. Mama widziała, że szczur zaspokoił tam potrzebę fizjologiczną: nasikał i nasrał. Mamusia miednicę umyła.
Lecz żywotne jajeczka przykleiły się do odzieży lub trafiły do organizmu dziecka przez ręce przyjaciółki. Słaba odporność noworodka dała im możliwość namnożenia w takiej ilości, że larwy poraziły płuca, wątrobę i rdzeń kręgowy. Larwy tasiemca szczurzego (karłowatego) uwielbiają też porażać centralny układ nerwowy – mózg i dlatego w niektórych przypadkach choroba przebiega błyskawicznie i może doprowadzić do fatalnego końca.
Ustaliwszy diagnozę natychmiast włożyłam na ciało dziecka pętlę indukcyjną i włączyłam aparat, który szerokim spektrum częstotliwości elektromagnetycznych zorientowanych na tasiemca karłowatego oddziałuje na larwy wywołując ich stopniowe obumieranie. Dosłownie po minucie kaszel zaczął mijać u dziecka, po trzech minutach dziewczynka oddychała równo, po czterech minutach zaróżowiła się, wyprostowała i po kolejnych dwóch minutach otworzyła oczka i uśmiechnęła się. Seans został zakończony, lecz dziewczynka nadal do wszystkich się uśmiechała jakby była wdzięczna za ratunek.
Szczęśliwa mama odeszła z córką, a ojciec moim zdaniem i tak nie zrozumiał, że obserwował cud – uratowaliśmy nie tylko zdrowie, lecz również życie dziecka. Mama zatelefonowała wieczorem i powiedziała, że od czasu do czasu kaszel jeszcze niepokoi dziewczynkę. Przeprowadziliśmy kolejne dwa seanse i pozostałe objawy choroby ustały. Po 10 miesiącach sama zatelefonowałam do nich i usłyszałam radosny głos mamy, która oświadczyła, że dziewczynka właśnie skończyła roczek, w ciągu ostatnich 10 miesięcy na nic nie chorowała, biega już i zaczęła mówić. Najprzyjemniejsze jest to, że budząc się maleńka od razu zaczyna się uśmiechać, a buźkę ma spokojną i radosną.
Rozumiem, że trudno zrezygnować z tego, by posiadać w domu pupila, a jeszcze trudniej z nim się rozstać. Lecz w takim razie należy roztaczać nad zwierzątkiem kontrolę weterynaryjną. Trzeba koniecznie dwa, a nawet trzy razy w roku przeprowadzać mu profilaktyczną terapię dehelmiintyzacyjną (odrobaczanie) zaczynając od kilkutygodniowego wieku, gdyż wiele mikroorganizmów wnika do krwi płodu zwierząt przez łożysko.
CDN...