Publikujemy tłumaczenie artykułu prasowego napisanego przez autora Transerfingu dla czasopisma "Russkij Pionier". Artykuł ze względu na radykalne sformułowania wywołał wiele kontrowersji wśród rosyjskich czytelników.
Siąpił drobny, jesienny deszcz. Nieprzyjemny wiatr zrywał z drzew pożółkłe liście układając je w kałuży na placu defilad. Smutni faceci w przemokniętych płaszczach stali w szeregu i znudzonym tonem śpiewali hymn ZSRR. Brakowało podkładu muzycznego orkiestry i cała melodia, której nikt nie starał się zachować, przekształciła się w mroczną recytację, przez co pieśń (o ile tak można było to nazwać) stawała się podobna do marsza żałobnego, lub śpiewów na pogrzebie.
Naczelnik Sztabu Pułku mozolnie poszukujący możliwości podniesienia naszego ducha bojowego i umocnienia miłości do Ojczyzny najwidoczniej pokładał w hymnie wielkie nadzieje. Początkowo (trwało to około miesiąca), po prostu staliśmy na baczność i słuchaliśmy hymnu z płyty analogowej. Gramofon wynoszono z przedłużaczem na plac, a kiedy padał deszcz osłaniano go parasolem. Płyta monotonnie kręciła się pogrążając nas w pewien medytacyjny trans podobny do tego, który ma miejsce podczas wpatrywania się w płomień świecy.
W końcu płyta zużyła się i zaczęła zacinać się w najmniej pożądanych miejscach, podstępnie zaburzając podniosłość zdarzenia. Trzeba było zrezygnować z gramofonu. Jednak wkrótce Naczelnik Sztabu wymyślił genialną ideę – przecież śpiew chóralny jest nawet o wiele bardziej patriotyczny i odświętny, niż zwykłe wysłuchiwanie hymnu. I do tego nie zacina się. Teraz pokornie mamrotaliśmy hymn sami. Tylko, że jakoś tak strasznie mrocznie wszystko to wyglądało. Konia można doprowadzić do wodopoju, lecz nie da się go zmusić do picia. Tak więc i tej ceremonii wkrótce trzeba było zaniechać, być może ku niezadowoleniu dowództwa, a może nawet ku powszechnej uldze.
Wówczas, kiedy stałem w szeregu „wypełniając swój dług” w taki oto dziwny sposób, nawiedzało mnie niejasne poczucie, że wszystko to dzieje się we śnie. Z jednej strony niby wszystko jest tak jak trzeba, a z drugiej strony – po cholerę to wszystko? Co ja tu robię? Właściwie, to nawet bez tej ceremonii kochaliśmy Ojczyznę i gotowi byliśmy bronić jej niezależnie od żołnierskiego długu.
Od tamtej pory minęło wiele lat, w czasie których zarówno „gramofony”, jak i „płyty” nie raz już zmieniano. Jednak poczucie tego, że zdarzenia dookoła, to sen, pozostało. Może tak właśnie jest? Nie bez powodu dzieci poniżej 4-5 roku życia nie odróżniają snu od jawy, uważając że rzeczywistość, to kontynuacja marzenia sennego, lub odwrotnie.
Jeśli prześledzi się ewolucję świadomości od najprostszych organizmów do „człowieka rozumnego”, to można zauważyć pewną absolutnie nieoczekiwaną i paradoksalną prawidłowość.
Aby uprościć zagadnienie zacznijmy od roślin. Czy mają one świadomość? Oczywiście, że tak. Człowiek uznający siebie za zwieńczenie tworów Przyrody zarozumiale wyobraził sobie, że z roślinami można postępować jak z materiałem biologicznym. A jednak ostatnie badania laboratoryjne wykazały, że zwykły kwiatek doniczkowy może odczuwać radość, kiedy do niego zbliża się ten, który go pielęgnuje, i strach, kiedy podchodzi osoba regularnie odrywająca listki. Wszystko to niedwuznacznie rejestrują elektroencefalografy. Nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się, co faktycznie czują rośliny, i czy dysponują one samoświadomością, lecz postrzegając je jako coś bezdusznego z pewnością popełniamy błąd. Po prostu te piękne śniące istoty w porównaniu z człowiekiem znajdują się w głębszym śnie, podobnie jak człowiek, który we śnie lunatykuje.
Zwierzęta w porównaniu z roślinami znajdują się na wyższym szczeblu świadomości. Lecz również dla zwierząt życie podobne jest do niekończącego się snu, w którym skazane są na działanie według wszczepionego programu, na poziomie instynktów. Owszem, świadomość budzi się u nich zawsze, kiedy mądrość instynktu nie wystarcza i trzeba podjąć decyzję pozwalającą na przeżycie. W przeciwnym razie nie byłoby mowy o rozwoju.
Przebudzenie z poziomu instynktu do świadomości przejawia się głównie u dzikich zwierząt, które są stosunkowo samodzielne w swych działaniach i zmuszone do życia w ciągle zmieniających się warunkach. Lecz co dzieje się ze świadomością zwierzęcia, które oswojono, lub zapędzono na fermę? Zewnętrzne granice gwałtownie się zawężają, nie trzeba już podejmować decyzji, wszystkie warunki są stworzone – pozostaje tylko jeść i spać. I wówczas właśnie świadomość pogrąża się w naprawdę głębokim śnie bliskim temu, w którym znajdują się rośliny.
Co zaś tyczy się człowieka, to ewolucja jego świadomości wzrastała dopóki musiał on przeżyć w dzikim środowisku, i osiągnęła swój szczyt w chwili, kiedy ludzkość ukształtowała się jako cywilizacja. Potem rozwój świadomości przeszedł w stadium płaskie (flat), ponieważ na przestrzeni wielu wieków styl życia niemal wcale nie ulegał zmianie. I oto nadeszła epoka rewolucji przemysłowej. Od razu narzuca się przypuszczenie, że świadomość w takich warunkach powinna rozwijać się z tą samą prędkością, co postęp techniczny.
Jednak mowa nie o bagażu wiedzy, który zgromadził ludzki rozum, a właśnie o świadomości jako zdolności do trzeźwego orientowania się w otaczającej rzeczywistości i zdawania sobie sprawy z tego, gdzie się znajdujesz, co w danej chwili robisz, dlaczego właśnie tak, i po co. Innymi słowy, mowa o poczytalności człowieka w sensie dosłownym.
Choć to paradoksalne, to znajomość kwestii współczesnej nauki i zdolność wciskania przycisków wcale nie gwarantuje przejaśnienia świadomości, a wręcz przeciwnie.
Zwróć uwagę na masy ludzkie w wielkich aglomeracjach miejskich. Ludzie poruszają się wzdłuż swych wydeptanych ścieżek, jak mrówki, zamykając się w sobie, lub wtykając nos w książkę. Wszystkie ich działania są niejako zaprogramowane – jadą na autopilocie. Szczególnie łatwo zauważyć to w metrze lub pociągu podmiejskim. Dom – praca, praca – dom. Na przykład w Japonii wielu ludzi nawet nie opuszcza jednego drapacza chmur przez długie miesiące – w jednym wielkim mrówkowcu skupia się praca, dom, zakupy i rozrywki. To już bardzo przypomina fermę ze wszystkimi wynikającymi z tego skutkami dla świadomości. Z tą jednak różnicą, że człowiek zagonił siebie tam sam. Powstaje pytanie, jak doprowadziliśmy się do tego stanu? (I do tego tak szybko! Dziesiątki wieków przeminęło w niespiesznym tempie, aż tu nagle w czasie 100 lat taka gwałtowna zmiana.) To dobrze, czy źle?
Na ewolucję, a raczej inwolucję, zanik świadomości, wpłynęły przede wszystkim trzy czynniki.
Pierwszy, to podział pracy. Najwidoczniej kiedy trzeba zajmować się kilkoma sprawami naraz, sprzyja to poszerzaniu świadomości. I odwrotnie, jeśli sfera działalności gwałtownie się zawęża, to również świadomość grzęźnie w jakiejś wąskiej dziedzinie. Człowiek idzie gapiąc się pod nogi i nie ma możliwości rozejrzenia się dookoła. Innymi słowy widzi las, a nie drzewa. Na przykład dwóch fizyków o różnych specjalizacjach nie zrozumie się nawzajem, a dwóch lekarzy różnych profili stawia temu samemu pacjentowi dwie różne diagnozy.
W industrialnym społeczeństwie indywiduum staje się trybikiem, od którego nie wymaga się wielkiego intelektu. Wciskaj guziczki. Nawet procesy opracowywania wysokich technologii są maksymalnie zautomatyzowane, nie mówiąc już o wytwarzaniu mechanizmów. Proces pozyskiwania i przygotowywania pokarmu również ogranicza się do „przycisków” - weź z półki w hipermarkecie jakiś technogenny surogat, i „tylko dodaj wody”. Półka supermarketu, czy koryto na fermie – czy to wielka różnica?
Drugi czynnik, to technogenne sposoby obróbki pokarmu. Wzrost liczby przypadków chorób zwyrodnieniowych statystycznie idealnie odpowiada pojawieniu się i rozwojowi nowych technologii żywieniowych, takich jak konserwowanie, rafinowanie i wszelkie możliwe postaci obróbki chemicznej. Lecz w wyniku takiego żywienia ludzie nie tylko chorują. Pożywienie to wywołuje niezwykle silne narkotyczne uzależnienie – przywiązanie do koryta. Konsumenci muszą odczuwać potrzebę kolejnej dawki stale, zawsze. Liczy się tylko biznes.
Już teraz, kiedy niemal wszyscy młodzi ludzie, w przeciwieństwie do poprzednich pokoleń, cierpią na wszelkie możliwe choroby pochodzenia technogennego (depresja, alergie), staje się absolutnie oczywistym fakt, że po raz pierwszy dzieci będą żyć krócej niż ich rodzice. Nie warto pokładać wielkiej nadziei w medycynie – ona nie wie, co począć z chorobami technogennymi. Może lepiej powiedzieć, że medycyna nie chce tego wiedzieć, ponieważ to właśnie współczesna medycyna i farmakologia stanowi ogromny i chłodny biznes. Komu potrzebny jest zdrowy pacjent? Jaką korzyść medycyna ma ze zdrowego pacjenta? Pacjent ma być wciąż chory – oto sens tego biznesu.
Nie wiadomo, co będzie dalej. Trudno wyobrazić sobie jakie niespodzianki kryje powszechne wdrażanie GMO, skoro już dziś prowadzi to do powszechnego wzrostu niepłodności, znikania owadów, które odgrywają decydującą rolę w zapylaniu roślin. Nietrudno jednak przypuścić, że ludzie raczej będą „produkowani w probówkach”. Co to będą za ludzie, nietrudno sobie wyobrazić. Jeśli żywisz się syntetyką, to stajesz się cyborgiem. Jeśli stajesz się cyborgiem – musisz żywić się syntetyką. Technogenny pokarm podobnie jak każdy narkotyk przyćmiewa świadomość w jak najbardziej bezpośredni sposób. Co z tego wynika? Świadomość staje się tworem wyrzeźbionym na wymiar potrzebny systemowi, a nie samemu indywiduum.
Trzeci z rozpatrywanych przez nas czynników, to zatrucie informacyjne. Porównaj współczesnego człowieka z tym, który żył 1000 lat temu, kiedy nie było gazet, kina, radia telewizji, internetu i telefonów komórkowych. To całkiem inni ludzie! Najważniejszą różnicą nie jest różnica intelektu, stopień ucywilizowania, czy wykształcenia. Rzecz w tym, że współczesny człowiek jest uzależniony od szumu informacyjnego – nie może obejść bez zewnętrznego potoku informacji. Właśnie ten potok w efekcie stanowi kluczowy czynnik pogrążający społeczeństwo w stan najgłębszego zbiorowego snu.
Oczywiste jest, że świadomość narodów starożytnych była o kilka stopni wyższa, niż w przypadku ludzi współczesnych. Nieprzypadkowo poszukiwacze duchowego oświecenia usiłują zaczerpnąć mądrości z kultur starożytnych. Wątpliwe jednak, czy jest to możliwe, właśnie z tego powodu, że ludzie byli wówczas całkiem inni. Nawet drogi do oświecenia nie mogą pokrywać się u nich i u nas. Musimy najpierw oczyścić swe ciało i świadomość, a dopiero potem choćby o krok zbliżyć się do wiedzy, która dysponowali starożytni.
Kiedy cywilizacja weszła na technogenną drogę rozwoju, zadziałały takie prawa, które wcześniej nie dawały o sobie znać. Obecnie działanie tych praw prowadzi do tego, że technosfera nieuchronnie przekształca się w matrycę (Matrix). Matryca to pewien konglomerat, system, w którym człowiek odgrywa rolę zasilacza żywiącego ów system. Takie filmy jak „Matrix” i „Surogaci”, to wcale nie fantastyka, tylko najbliższa przyszłość. I rzecz nawet nie w technice, którą człowiek się otacza. Kiedy ludzie wpadają w powszechną sieć informacyjną (lub jeśli wolisz – sieć społeczną), znajdują się we władzy systemu. Człowiek już nie zarządza systemem, tylko on (system) całkowicie kontroluje i podporządkowuje sobie człowieka. Nietrudno to uczynić w powszechnej pajęczynie informacyjnej.
Lenin powiedział: „Komunizm, to władza radziecka plus elektryfikacja całego kraju”. Słowa te w świetle tego, co powiedziałem mogą zostać sparafrazowane w następujący sposób: matryca, to powszechny idiotyzm plus cyborgizacja całego społeczeństwa. A cyborgizacja społeczeństwa, to z kolei powszechny idiotyzm plus zgromadzenie wszystkich idiotów w jednej sieci społecznej. Brzmi to nieco ekscentrycznie, lecz w istocie tak właśnie jest. Najważniejszym celem tej sieci jest scentralizowane wydawanie poleceń, które będą ślepo wypełniane przez jej uczestników znajdujących się w stanie zbiorowej anabiozy.
Tak więc paradoksalna prawidłowość, o której mówiłem na początku, polega na tym, że ewolucja świadomości wykonuje woltę i nie wznosi się na kolejny szczebel, lecz zawraca ku punktowi wyjścia.
Czy rozumiesz co się dzieje? Zresztą prawidłowością jest, że wraz z teorią ewolucji, ostatnimi czasy coraz większą popularność zyskuje teoria inwolucji, zgodnie z którą człekokształtne nie są przodkami człowieka, a raczej jego niższymi odgałęzieniami – degradantami. Uważam jednak, że „odczłowieczenie” nam nie grozi, przynajmniej w najbliższej przyszłości. Zaś cyborgizacja – najprawdopodobniej już niedługo będzie rzeczywistością.
Być może straszne historie o końcu świata, którymi uwielbiamy straszyć się nawzajem, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością? Co nas obchodzi ogólnoświatowe ocieplenie, ochłodzenie, powódź, lub upadek meteorytu? To zbyt przewidywalne. Koniec powinien przyjść właśnie wtedy, kiedy się go nie oczekuje, i w sposób nieoczekiwany. Właśnie tak, znikąd i nieoczekiwanie nadchodzi sen. Czy nie czas przygotować się ucieczki z fermy?
Zaczekaj jeszcze minutę! Otóż historia z hymnem miała ciąg dalszy. Latem w wiadomościach przeczytałem następującą notatkę. Nie mogę powstrzymać się, by przytoczyć ją tutaj dosłownie, pomijając tylko kilka nazwisk. Oto ona: „Od tego roku uczniowie szkół z okręgów Biełgoradu i Kostromy przed rozpoczęciem nauki będą wykonywać hymn Rosyjskiej Federacji. Oświadczył tak w piątek w Lipiecku na posiedzeniu Rady Centralnego Okręgu Federalnego do spraw Polityki Rodzinnej przedstawiciel Prezydenta (obecnie zajmuje on znacznie wyższe stanowisko – przypis Vadima Zelanda). Uściślił on, że hymn będą wykonywać uczniowie klas od 1 do 11, co stanowi świetną ideę. Przedstawiciel Prezydenta uważa, że eksperyment ten warto rozpowszechnić również w innych regionach”. No właśnie...
Vadim Zeland dla czasopisma „Russkij Pionier”.