Zmarł współzałożyciel firmy Apple Steve Jobs. Zdarzenie to wywarło na wielu duże wrażenie. Jego dewizą były słowa „Miej odwagę podążać drogą serca i intuicji, bo cała reszta jest wtórna.” Mawiał też „Bądź głodny, bądź nierozsądny!” Można to sparafrazować: nie czuj przesytu, nie dorastaj, pozostawaj dzieckiem zdolnym do zdziwień i spoglądania na świat szeroko otwartymi oczyma, nikogo poza głosem własnego serca nie słuchaj, poszukuj celu w życiu, nigdy się nie zniechęcaj i nie zatrzymuj, ponieważ cel to droga, a nie punkt końcowy. W takich chwilach przypominamy sobie, że śmierć nie dzieli swych klientów na VIPów i zwykłych śmiertelników, nie robią na niej wrażenia szczególne zdolności, ani wielkie osiągnięcia. Nie ratują przed nią pieniądze, ani błyskotliwy umysł. Wydaje się, że przed śmiertelnymi chorobami nie ma ucieczki ani ratunku. Niezwykle aktualna staje się wobec tego kwestia dbałości o zdrowie. Nieraz słyszy się głosy, że propagowane przez specjalistów z zakresu zdrowego stylu życia zalecenia są podobne do fanatycznych i niepotrzebnych ceremonii. Nacisk kładziony na czystą wodę, żywy pokarm i zdrowe powietrze niektórym wydaje się przesadą. Czy słusznie?
Należy jednak wziąć pod uwagę fakt, że przeżycie w technokratycznym świecie nie jest trudniejsze, niż w warunkach pierwotnej dziczy. Dbałość o zdrowie nie jest kłopotliwa, ani trudna a jedynie dla niektórych dziwna. Wystarczy postawić w domu, w biurze jonizator i można oddychać zdrowym powietrzem. Wystarczy zastąpić czajnik elektryczny aktywatorem lub alkalizatorem wody i można pić żywą wodę. Gdzie tu kłopoty i trudności? Owszem, w przypadku żywności sprawa ma się nieco trudniej, ale wystarczy odpowiedzieć sobie na pytania: Po co mi to? Czy warto?
W warunkach dzikiego środowiska trzeba wciąż dokładać starań, by zdobyć i przygotować pokarm, ukryć się przed złą pogodą i drapieżnikami. Kto chce uniknąć wysiłku, w takich warunkach ginie.
W warunkach cywilizacji wszystko jest łatwiejsze. Mamy mieszkania. Wybudowane ze szkodliwych materiałów, ale za to szybko i tanio. Podobnie – przedmioty codziennego użytku. Sama chemia, syntetyki, ale za to praktyczne. Nie trzeba się wysilać. Nie trzeba dreptać piechotą, bo przecież są samochody. Jeśli chcesz rozrywki, kontaktu z innymi – masz do dyspozycji cały wirtualny świat. Co prawda istnieje jakieś tam promieniowanie elektromagnetyczne, ale przecież go nie czujesz, a więc na pewno wszystko jest w porządku. Żywności jest w bród – tylko brać i jeść. Mówi się coś o GMO, uzależnieniach pokarmowych, chemii spożywczej... Ale przecież to takie smaczne i praktyczne. Wszystko jest łatwe – wystarczy udać się do hipermarketu raz w tygodniu.
Tylko czy to rzeczywiście takie łatwe i oczywiste? Chemia, radiacja, GMO nie są wyczuwalne, ale zabijają skutecznie, chociaż powoli. To powolna śmierć. Trzeba być niezwykle naiwnym, by uważać, że wszystkie te „udogodnienia” nie wyjdą nam bokiem. Przecież nie jesteśmy androidami przystosowanymi do chemicznego zasilania. Oczywiście można o tym nie myśleć. Można żyć dniem dzisiejszym, jak ćmy latające wokół lampy. Tylko ile takich dni nam jeszcze zostało? Ćmy nigdy się nie zastanawiają, a my zastanawiamy się wtedy, kiedy jest już zbyt późno.
Śmierć sławnego człowieka wywiera na nas duże wrażenie, szczególnie jeśli coś w życiu osiągnął. Tymczasem na niewielu robi wrażenie statystyka, która zawsze pozostaje w cieniu. Co roku w USA na raka umiera pół miliona obywateli. To znaczy, że co roku ginie tam z tego powodu jeden malutki kraj. Wyobraź sobie coroczne znikanie z mapy świata jednego małego państwa. I to tylko przez raka. A liczby te przecież wciąż się zwiększają i dotyczą coraz młodszych ludzi.
Nie ma sensu przytaczać statystyk śmiertelności w wyniku cukrzycy i chorób sercowo-naczyniowych, bo są znacznie większe. Ciekawa jest inna statystyka. 1/3 obywateli USA – najbardziej rozwiniętego kraju, cierpi na niepłodność, 1/3 jest otyła, 1/3 zażywa leki antydepresyjne.
40% obywateli Europy według danych New Scientist zostało uznane za osoby cierpiące na zaburzenia psychiczne. Trudno Ci w to uwierzyć? Jednak jeśli uwzględni się, że depresja urosła do rozmiarów pandemii, nie ma się już czemu dziwić. Alergia, schorzenia stawów, problemy z kręgosłupem, to również masowe epidemie.
Wdrożenie GMO pociągnęło za sobą nie tylko powszechny wzrost niepłodności, lecz również wyginięcie owadów zapylających rośliny, co może mieć katastrofalne następstwa.
Jest to statystyka, której nie usłyszysz w codziennych wiadomościach. Wszystko jest w porządku, prawda? Jednak ważne są nie tyle liczby, co fakt, że wszystkie wymienione tu choroby są chorobami degeneracyjnymi. Oznacza to, że organizm dosłownie rozpada się, degraduje pod naciskiem nienaturalnych i agresywnych warunków środowiska zewnętrznego. Pochodzenie wszystkich tych schorzeń (włącznie z samobójstwem) jest technogenne. W historii, przed powszechnym wdrożeniem technosfery do wszystkich aspektów życia człowieka, a szczególnie technologii żywienia, nie miało miejsca nic podobnego.
Co niesie ze sobą większe niebezpieczeństwo i szkodę: biosfera czy technosfera? Czy warto w celu przeżycia dokładać jakichś starań?
Oczywiście ostatnie pytanie jest nie tyle retoryczne, co idiotyczne. Chociaż może jeśli stoisz u koryta i masz przed nosem paszę, to jest Ci wszystko jedno? Jeśli jednak nie, to powstaje pytanie: czy można bez ucieczki od technogennego społeczeństwa nie być od niego zależnym?
Odpowiedź jest pozytywna. W tym celu trzeba coś wiedzieć i dołożyć choćby minimalnych starań. Trzeba znać zasady bezpiecznego życia w środowisku technogennym. Śmierci w wyniku chorób degeneracyjnych można zapobiec. Na każdy szkodliwy wpływ można znaleźć środek zmniejszający szkodliwość i ryzyko.
Ryzyko zachorowania na raka znacznie wzrasta w warunkach nadmiernego zakwaszenia organizmu, przy diecie z przewagą produktów syntetycznych i pochodzenia zwierzęcego. Nadmiar promieniowania elektromagnetycznego pochodzącego od telefonów komórkowych i komputerów również może być katalizatorem.
Czy w takim wypadku istnieje antidotum? Zwiększenie ilości spożywanych pokarmów roślinnych kosztem ograniczenia pokarmów pochodzenia zwierzęcego.
A jeśli nie chce się zmieniać diety, to żywa woda i zdrowe jonizowane powietrze stanowi minimum, na które każdy może sobie pozwolić. Nie jest to ani trudne, ani uciążliwe, ani kosztowne.
„Żywa woda” posiada odczyn zasadowy dzięki ujemnemu potencjałowi redoks (reakcji redukcji i utleniania). W żywej wodzie przeważają antyoksydanty - „cząsteczki-dawcy” posiadające wolny elektron. Martwa, zakwaszona woda ma odczyn kwaśny, ponieważ potencjał redoks jest w niej dodatni. W martwej wodzie przeważają wolne rodniki – molekuły-wampiry, którym brakuje elektronu. Żywa woda odmładza organizm, doładowuje go i można jej pić ile się tylko chce. Martwa woda ma właściwości bakteriobójcze i zalecana jest w celach leczniczych według specjalnych schematów, których teraz nie będziemy omawiać.
Czy wodę destylowaną możemy uznać za „żywą”?
Wielu znawców twierdzi, że owszem, pod warunkiem, że postoi ona jakiś czas w naczyniu z krzemieniem i szungitem. Wszystkie płyny w organizmie są elektrolitami i dlatego woda pitna powinna być lekko mineralna. Kamienie te należy przynajmniej raz na dwa tygodnie myć, a co pół roku wymieniać, gdyż tworzy się na nich twardy nalot nawet przy stosowaniu wody destylowanej. Nie da się w warunkach domowych otrzymać sterylnej wody.
Istnieją specjalne urządzenia alkalizujące wodę i aktywizujące ją. Nie są ani drogie, ani nie wymagają poświęcania im dużej ilości czasu czy umiejętności.
Wszystkie te manipulacje związane z wodą w ogóle mogą wydawać się komuś niegodnymi uwagi, czasu i wysiłku. I pewnie ta opinia jest do obronienia. Każdy wie, że paliwo złej jakości niszczy silnik samochodu, podczas gdy woda złej jakości nie powoduje widocznych zmian w organizmie. Jeśli podaje się doustnie człowiekowi wodę złej jakości, to organizm nie reaguje negatywnie – nie wypuszcza bąbelków, nie wije się w konwulsjach, a już na pewno nie dymi się i nie trzeszczy. Tak więc zgodnie z taką logiką trzeba dbać o jakość benzyny, a jakość wody można sobie odpuścić.
Istnieje jednak odmienna logika. Otóż w czystym organizmie energia przepływa bez przeszkód, jak w czystej górskiej rzece. Czystość naczyń krwionośnych, limfatycznych (od których zależy Twoja odporność), stawów, pod wieloma względami zależy od wody pitnej.
Pozostaje zdecydować, czy warto więc dołożyć minimum starań, by uniknąć chorób cywilizacyjnych.